środa, 13 maja 2015

Wietnam. Delta Mekongu.

D E L T A    M E K O N G U   ( M E K O N G   D E L T A)

Delta Mekongu jest drugą pod względem wielkości deltą w Azji (po delcie Gangesu - Brahmaputry). Rzeka wpada do Morza Południowochińskiego tworząc liczne, różnej szerokości odnogi. Pomiędzy nimi uformowało się dziesiątki wysp, bardzo bujnie porośniętych tropikalną roślinnością. Bazę wypadową mieliśmy w dwóch miasteczkach, leżących nad brzegami Mekongu. Can Tho i My Tho są idealnymi miejscami do wyruszenia wgłąb tej wspaniałej krainy. Po głównych odnogach Mekongu, gdzie woda płynie wartkim nurtem najlepiej przemieszczać się większymi łodziami motorowymi. W sieci mniejszych odnóg i kanałów można natomiast skorzystać z mniejszych łódek, którymi na co dzień poruszają się miejscowi mieszkańcy. 

Bazarek na jednej z wysp w Delcie Mekongu
Do Delty Mekongu wybraliśmy się na dwudniową wycieczkę z Sajgonu. Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do miasteczka My Tho.

Nawet na wyspach w Delcie Mekongu można przemieszczać się skuterem
Po chwili już siedzieliśmy wygodnie na drewnianej dżonce z motorowym napędem. W tym miejscu odnoga Mekongu była bardzo szeroka. Kilkanaście minut zajęło nam więc dopłynięcie do najbliższej wyspy. Tam zeszliśmy na ląd w okolicy niewielkiego i bardzo barwnego bazarku. Razem z naszym wesołym kierowcą poszliśmy do lokalnego baru, gdzie napiliśmy się bardzo zdrowego i oryginalnego w smaku napoju. Była to mieszanina lokalnego miodu, mocnego propolisu, mielonych orzeszków, wyciśniętej limonki i gorącej wody z metalowego imbryka. 


Ta młoda pani może śmiało pretendować do tytułu Miss Delty Mekongu

Po chwili kierowca prowadził nas już do innego baru, w całości zrobionego z bambusa i palmowych liści. Gdy tylko zdążyliśmy usiąść przy stole postawiono nam naczynie z gorącą, zieloną herbatą, szklaneczki i kilka talerzy pełnych obranych owoców. Były tam smocze owoce, mango, papaje, ananasy i jeszcze coś czego nazwy nie znałem. Co ciekawe obok owoców postawiono mały talerzyk z białym proszkiem. Pomyślałem, że to może cukier, ale okazało się, że w tym regionie do owoców podaje się... sól, żeby nie były aż tak słodkie... Mi jednak owoce z solą nie smakowały. Przypomniałem sobie też jak na poprzednim wyjeździe do Kazachstanu nasi kierowcy częstowali nas arbuzem i chlebem :) (co też miało zniwelować przesadną słodycz...).
Poza poczęstunkiem w bambusowym barze czekał nas też występ artystyczny. Najpierw przy naszym stole stanęły dwie młode dziewczyny, ubrane w barwne ludowe stroje. Przy akompaniamencie mężczyzny, który grał na jakimś lokalnym instrumencie smyczkowym zaczęły po chwili śpiewać. Po kilku krótkich piosenkach zastąpiły je dwie panie w sile wieku, również ubrane na ludowo. Na koniec zaśpiewały wszystkie cztery. Występ ten nadał naszej wizycie w bambusowym barze jakby innego wymiaru. Doznania smakowe związane z owocową ucztą zostały wymieszane z niesamowitymi dźwiękami pieśni śpiewanych w tutejszym dialekcie. Na koniec daliśmy paniom do koszyczka napiwek za ten wspaniały występ i natchnieni do dalszej wędrówki ruszyliśmy szlakiem prowadzącym wgłąb wyspy.


Często kanały są bardzo wąskie, a wiosłowanie wymaga nie lada umiejętności
Szliśmy wąską ścieżką przez zagajniki pełne palm i sady, których drzewka obwieszone były niezliczoną ilością rozmaitych owoców. Tu i tam mijaliśmy małe drewniane domki, których mieszkańcy odpoczywali leżąc w cieniu na hamakach. Wszędzie było pełno wiklinowych klatek z kolorowymi ptakami. Jednym słowem bogactwo kolorów i dźwięków. Po jakimś czasie doszliśmy do niewielkiego kanału, gdzie przycumowane były drewniane łódki. Wynajęliśmy dwie z nich i po chwili płynęliśmy już wąskim korytarzem przez dżunglę. Woda w kanale płynęła wartkim strumieniem, a nasi wiosłujący przewodnicy nadawali dość szybkie tempo. Z naprzeciwka co chwilę mijały nas inne łodzie. Ruch był tu duży. Miałem wręcz wrażenie, że znalazłem się w centrum wodnego miasta. Do wyposażenia każdej z łodzi należały też tradycyjne wietnamskie kapelusze, chroniące przed mocnym słońcem, które przebijało tutaj przez gęste palmowe liście. Przejażdżka łodzią trwała około pół godziny. Przez cały czas starałem się fotografować przepływających obok nas ludzi i niesamowitą roślinność która otaczała nas ze wszystkich stron tworząc istne palmowe ściany.

Po kanałach w Delcie Mekongu najłatwiej poruszać się wynajmując łódkę wraz z obsługą, którą najczęściej stanowią kobiety...

Wśród miejscowych wioślarzy dużo jest kobiet i mężczyzn w podeszłym wieku

Pomimo gęstej roślinności warto mieć nakrycie głowy (najlepiej tradycyjny wietnamski kapelusz) które chroni przed mocnymi promieniami słońca

Po zakończeniu rejsu dotarliśmy do miejsca w którym zeszliśmy na ląd i po paru minutach doszliśmy do dużego drewnianego domu, w którym znajdowała się rodzinna manufaktura. W głównym, dość obszernym pomieszczeniu kilka osób zajmowało się wyrobem kokosowych cukierków. W rogu pomieszczenia leżała sterta kokosów, z których wykrajany był miąższ. Po zmieleniu i dodaniu innych składników w specjalnym piecu był on rozgrzewany i mieszany, aż do uzyskania odpowiedniej gęstej konsystencji. Potem po uformowaniu w cienkie bloki odkładany był do ostygnięcia i następnie krojony na prostokątne kawałki, które dwie osoby zręcznie owijały kolejno w ryżowy a potem w zwykły papier. Do wyboru było wiele smaków, począwszy od naturalnego kokosowego, przez kokosowy z dodatkiem banana, mango lub kakao... Cukierki, przypominające nasz "krówki" rozpływały nam się w ustach. Miały niesamowity smak i aromat. Zakupiliśmy tam na miejscu po kilka opakowań. Potem jeszcze kilkakrotnie dokupiłem w różnych miejscach podobne wyroby, pochodzące z innych tego rodzaju manufaktur.

Całe życie na wodzie z wiosłem w ręku...
Na jednej z wysepek zwiedzaliśmy świątynię i grobowiec mnicha, który przez całe życie odżywiał się tylko owocami, których na okolicznych wyspach jest mnóstwo. Stworzył on bardzo ciekawe budowle i instalacje, swego rodzaju mini klasztor otoczony bujną roślinnością.

Z kokosowej manufaktury popłynęliśmy łodzią motorową na inną wyspę. Tam naszym oczom ukazała się bajecznie kolorowa świątynia z posągami smoków. Mieszkał w niej przed laty miejscowy mnich, który ponoć żywił się jedynie zebranymi przez siebie na wyspie owocami. A że owoców tutaj nie brakowało żył bardzo długo. Świątynia otoczona była ze wszystkich stron bujną roślinnością, a niektóre z jej budynków położone były na palach wbitych w dno rzeki. W samym środku tej posiadłości znajdował się grobowiec mnicha w formie olbrzymiej błękitnej wazy. Z tego miejsca przeszliśmy wąską ścieżką wzdłuż kanałów i pokonując kilka małych mostków doszliśmy do farmy krokodyli. Miejsce to ciekawe i trochę smutne zarazem, bo zwierzęta te zostały tu zgromadzone w jednym miejscu i trudno nazwać by żyły tu na wolności. Funkcjonują tu na bardzo ograniczonym terenie, choć z pewnością większym niż w europejskich ogrodach zoologicznych. Farmy te jednak działają nie tylko na zasadach atrakcji turystycznej, ale są także źródłem dostaw świeżego krokodylego mięsa dla miejscowych restauracji. 

Wcześniej krokodyle pływały sobie swobodnie w wodach delty. Obecnie zostały one w większości zgromadzone w tzw. farmach krokodyli, gdzie hoduje się je w celach zarobkowych. Do tych farm chętnie przychodzą turyści i za niewielką opłatą mogą je karmić. Mięso z krokodyla jest tu także serwowane w lokalnych restauracjach. Tak samo mięso węży, żółwi i innych płazów i gadów...

Chwilę po wizycie na krokodylej farmie trafiliśmy zresztą na obiad do pobliskiej restauracji i w menu jakie nam podano były oczywiście różnego rodzaju dania z krokodyla. Poza tym można było zamówić odpowiednio przyrządzone mięso węży, żółwi, żab i innych płazów i gadów, które występują tu w setkach gatunków. Po przejrzeniu menu straciliśmy apetyt, bo żal nam się zrobiło tych stworzeń i zamówiliśmy sobie jedynie zimne napoje, a obiad postanowiliśmy zjeść po powrocie do Can Tho.

Domy na palach i bambusowe mostki tworzą niepowtarzalną atmosferę Delty Mekongu
Restauracja w całości zbudowana została na palach wbitych w dno kanału. Ze wszystkich stron otaczała nas woda, na której pełno było pięknych kwiatów lotosu, rozłożystych liści i innych tego typu roślin wodnych. Tego dnia temperatury oscylowały wokół 40 stopni, a przy dużej wilgotności upał dawał nam się we znaki. Postanowiliśmy więc w okolicach południa zrobić sobie godzinną sjestę. Zacienione tarasy restauracji nadawały się do tego znakomicie. Wokół nas panowała przyjemna atmosfera spokoju, otaczała nas zewsząd woda pokryta gęstymi, kwiecistymi dywanami. Po jakimś czasie postanowiliśmy się jednak ruszyć, bo czekała nas jeszcze tego dnia długa droga. Idąc ścieżką pomiędzy niewysokimi palmami, które aż uginały się pod ciężarem kiści dojrzałych kokosów, dotarliśmy do niewielkiej przystani skąd łodzią motorową ruszyliśmy w drogę powrotną na nabrzeże My Tho.     

Niektóre łodzie pływają bardzo szybko, zwłaszcza jeśli ich obsada jest liczniejsza

Z My Tho pojechaliśmy dalej na południowy zachód. Godzinę zajęło nam dotarcie do kolejnej większej miejscowości w Delcie Mekongu. Miasteczko Vinh Long położone jest w środkowej części tego regionu. Jest to ważny port leżący nad Mekongiem, zamieszkany przez ponad 100 tysięcy mieszkańców. W centrum Vinh Long ruch uliczny był zagęszczony ze względu na targ jaki się tam odbywał. Tysiące motorowerów i skuterów krążyły we wszystkie strony. Przejazd przez miasto zajął nam dobre pół godziny. Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę nad brzegiem rzeki. Silne słońce odbijało się w jej nurcie. Po paru minutach opuściliśmy Vinh Long i skierowaliśmy się w stronę Can Tho. 

Zastanawiałem się ile lat mogą mieć niektóre kobiety, tak żwawo poruszające się na łodziach

Na niektórych odcinkach kanałów panuje prawdziwy tłok, tworzą się rzeczne korki

Łodzie są podstawowym środkiem lokomocji w tym regionie




 




Mieszkanka jednej z wysp w Delcie Mekongu

Wietnam to doskonałe miejsce do fotografii ludzi. Zdecydowana większość bardzo chętnie pozuje...


Dziecięce zabawy na wyspie...

Na widok aparatu dzieci reagowały promiennym uśmiechem

Po następnych dwóch godzinach byliśmy już w Can Tho, gdzie znajdował się nasz hotel. Zamieszkaliśmy w samym centrum miasteczka. Hotel Ninh Kieu był świetnym wyborem.Can Tho to największe miasto w Delcie Mekongu. Liczy sobie ponad 700 tysięcy mieszkańców, chociaż nie czuje się tego wcale, bo jest ono bardzo rozciągnięte i ma stosunkowo niewysoką zabudowę. Po rozpakowaniu bagaży w hotelu ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. W pierwszej kolejności postanowiliśmy jednak zjeść obiad w lokalnej restauracji. Wybrałem makaron ryżowy z kurczakiem i warzywami, a na deser porcję lodów z owocami. Po rozkoszach podniebienia znaleźliśmy duży bazar w centrum miasta, gdzie ceny były niewygórowane. Po zakupach stanąłem w pobliżu dużego skrzyżowania i zacząłem fotografować przejeżdżających na skuterach, motorowerach i rowerach mieszkańców. 

Wieczorem w centrum Can Tho całe rodziny krążą po mieście na swych lśniących dwuśladach...
Tego wieczoru spacerowaliśmy jeszcze uliczkami Can Tho. Trafiliśmy do świątyni buddyjskiej, gdzie panowała bardzo uduchowiona atmosfera. Ulice w samym centrum miasta były ozdobione setkami kolorowych światełek, tworząc niemal świąteczny klimat. Na koniec jeszcze zrobiliśmy zakupy w miejscowym supermarkecie, położonym nieopodal naszego hotelu. Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, żeby o świcie wyruszyć w rejs w stronę targu wodnego. Na przystani wynajęliśmy łódź i w blasku wschodzącego słońca ruszyliśmy w górę rzeki. Na obu jej brzegach życie toczyło się już ożywionym tempem. Domy na palach, setki zacumowanych przy brzegu łódek i stateczków. Im bliżej byliśmy wodnego targu, tym więcej łodzi i stateczków zbierało się wokół nas. Na pokładach pływających jednostek pełno było świeżych owoców i innych towarów. 

W Delcie Mekongu życie toczy się na lądzie i wodzie

Z pokładów łódek sprzedaje się tu różnego rodzaju towary, głównie żywność pierwszej potrzeby i owoce

Na Mekongu odbywają się też duże lokalne targi na łodziach. Z reguły handel zaczyna się już o wschodzie słońca.

Często jedyna droga do szkoły prowadzi przez kanał na drugi brzeg Mekongu...






Uliczny punkt krawiecki w Can Tho








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz