środa, 15 stycznia 2014

Styczeń na Malcie

Styczeń na Malcie to miesiąc szczególny. Podczas gdy Warszawa skuta jest mrozem i owiana śniegiem, maltańskie skały pokrywają się soczystą zielenią. Wszystkie drzewa i krzewy zaczynają kwitnąć. Jednym słowem maj w styczniu. W Valletcie było dość wietrznie. W wąskich uliczkach starego miasta wiatr głośno pogwizdywał i unosił w powietrze stare gazety, zrywał z balkonów pranie... Turystów było mało, co uznałem za niewątpliwy plus

V A L E T T A

Stare auta nadal nie są rzadkością na uliczkach Valetty

Na jednej z uliczek w Valetta







Poza Vallettą oczywiście, odwiedziłem tym razem kilka małych miejscowości na pn.-wsch. wybrzeżu głównej wyspy.  

Herb
Herb Marsaskala

Marsaskala jest z nich najbardziej wysunięta na północ. Ta niewielka mieścinka położona jest na brzegach wąskiej zatoki, ostro wcinającej się w głąb lądu. Tradycyjnie, jak to w maltańskich miejscowościach, w samym centrum jest pokaźny kościół, sporo kamiennych domów, mała przystań z łódkami. Fajnie było przejść się na spacer promenadą nad brzegiem zatoki. Idąc tak wśród dorodnych palm zauważyłem, że co chwilę mijała mnie kolejna osoba uprawiająca jogging. Wyglądało to tak, jakby w tym sennym miasteczku co drugi mieszkaniec właśnie sobie biegał. A trasy do biegania mają godne pozazdroszczenia. Idąc dalej w stronę otwartego morza, przy samym brzegu zauważyłem skalne tarasy solne, pewnie jeszcze do niedawna będące w użyciu. Są to bardzo fotogeniczne miejsca, wyżłobione w kształcie kwadratów, prostokątów, kół i trójkątów, gdzie z morskiej wody pod wpływem słońca i parowania osadzały się bryłki soli. Tarasów tych było bardzo dużo, ciągnęły się na długości kilkuset metrów. Spacer po Marsaskala, wśród pustych uliczek, gdzie przechadzały się tylko leniwie psy i koty był fajnym zwieńczeniem tego styczniowego dnia. Do Valetty wróciłem w pół godziny rejsowym autobusem, pokonując około kilkanaście kilometrów i mijając po drodze większe i mniejsze miasteczka. 

Mały port rybacki w Marsaskala







Następnego dnia postanowiłem odwiedzić słynne z kolorowych łódek rybackich Marsaxlokk i pobliską miejscowość Birzebugga

Herb
Herb Marsaxlokk

Coat of arms of Birżebbuġa
Herb Birzebugga

Kupiłem całodobowy bilet autobusowy za 1.50 EUR, dzięki któremu mogłem przesiadać się tego dnia dowolną ilość razy. Do Marsaxlokk dotarłem w niespełna godzinę. Dzień był piękny, słoneczny, lekkie powiewy wiatru łagodziły prażące, styczniowe słońce. Wysiadłem z autobusu w pobliżu przystani i kościoła (jak zwykle bardzo okazałego). Przeszedłem się wzdłuż zatoki podziwiając tradycyjne, kolorowe łódki rybackie (z malt.: Luzzu), które są motywem przewodnim tego miejsca. Odwiedziłem jakiś lokalny bazarek z pamiątkami i owocami i zakupiłem fartuch kuchenny z wizerunkiem starego maltańskiego autobusu oraz miniaturę tegoż dla mojego syna. Przez kilka następnych godzin poznawałem peryferie miasteczka, spacerując okolicznymi drogami. Jedną z takich dróżek wyszedłem około 3 kilometrów na peryferie Marsaxlokk i trafiłem do uroczego małego kościółka. Kiedy uznałem, że nasyciłem już swoje zmysły kolorytem Marsaxlokk, wsiadłem w podmiejski autobus i za kilkanaście minut byłem już w sąsiedniej miejscowości nadmorskiej o wdzięcznej nazwie Birzebugga. O ile Marsaxlokk można nazwać cichym rybackim miasteczkiem, to Birzebugga leży w cieniu wielkiego portu, przez co początkowo trudno tam się poczuć jak w sennym miasteczku. Jednak po jakimś czasie stwierdziłem, że i tu jest bardzo spokojnie, zwłaszcza w labiryncie wąskich uliczek w centrum i na pięknej piaszczystej plaży, wśród palm.

Kolorowe luzzu na przystani w Marsaxlokk

Styczniowe słońce w Marsaxlokk skłania do spotkań w gronie sąsiadów

Uliczka w sennym miasteczku Birzebugga

Styczeń w Marsaxlokk, 18 stopni i słońce... i czego trzeba więcej


Handel obwoźny w Marsaxlokk