wtorek, 15 lutego 2011

Finlandia. Z wizytą w mroźnych Helsinkach.

Tego roku zima pokazała swoje prawdziwe oblicze. W lutym w Warszawie temperatury w dzień spadły poniżej -20 stopni. W nocy było jeszcze zimniej. Dowiadując się, że wyjeżdżam wkrótce do Finlandii byłem ciekaw jakie warunki pogodowe tam mnie czekają. Sądząc z położenia geograficznego powinienem być raczej przygotowany na jeszcze bardziej siarczyste mrozy. 15 lutego wcześnie rano wylatywałem z Okęcia do Helsinek. Widok na mroźną Warszawę z okna samolotu był niezapomniany. Jednak to co miałem zobaczyć i przeżyć dalej okazało się być jeszcze bardziej ekstremalne i piękne zarazem.

Poranny start samolotu i kółeczko nad centrum mroźnej Warszawy
Lecąc w stronę Helsinek, z okna samolotu obserwowałem skute lodem wody Bałtyku. Od czasu do czasu widać było pojedyncze statki, które brnęły przez te bezkresne lodowe przestrzenie. Zamarznięta skorupa pokryta była setkami przecinających się linii. Pomimo niskich temperatur transport na Bałtyku nie zamiera. Zbliżając się do Zatoki Fińskiej robiło się jeszcze coraz bardziej biało. Miałem wrażenie, że lecę na Biegun Północny. Na pół godziny przed lądowaniem samolot zniżał stopniowo pułap i widoki stały się jeszcze bardziej niesamowite. Pierwsze skrawki lądu zobaczyłem już w pobliżu Helsinek. Miałem wrażenie, że lecimy już nad stałym lądem, bo wody nigdzie nie było widać, wszędzie biało i tylko domy i drzewa na tej śnieżnej pustyni. Lotnisko w Helsinkach jest niewielki i dość kameralne. Po odprawie i odbiorze bagażu wyszedłem z budynku lotniska na dwór. Uderzyła mnie w twarz ogromna ściana zimna, takiego szczypiącego w skórę mrozu. Byłem na szczęście przygotowany i miałem ciepłą kurtkę. Na przystanku po kilku minutach pojawił się autobus, który miał mnie zawieźć do centrum Helsinek. Przejazd zajął około 45 minut. Po drodze podziwiałem niesamowite pejzaże pagórkowatych przedmieść fińskiej stolicy. Wszystko było pokryte grubą warstwą białego puchu. Helsinki też nie są wielkim miastem, tym bardziej, że poszczególne dzielnice rozrzucone są na wielu wysepkach. Centrum miasta sprawia wrażenie bardzo spokojnego. Mój hotel położony był w ścisłym centrum, niedaleko od większości atrakcji i zabytków, jakie się tu znajdują. Z wielką przyjemnością dotarłem do swojego pokoju, gdzie postanowiłem się trochę ogrzać, zanim wyruszyłem na zwiedzanie miasta. Moja narzeczona Agnieszka przed wyjazdem zaopatrzyła mnie na szczęście w butelkę "Krupniku", taką piersiówkę, w sam raz nadającą się do schowania w kieszeni kurtki. Ten słodki alkohol bardzo pomógł mi w kilkugodzinnym spacerze po mieście. Rozgrzewał mnie i poprawiał mi humor w tym mroźnym dniu :)

Lecąc nad skutym lodem Bałtykiem widać było przebijające się przez taflę statki
Helsinki położone są na wielu wysepkach. W tym okresie wody przybrzeżne były pokryte grubą warstwą lodu, dzięki czemu można było przejść z jednej wyspy na drugą spacerem
Na lodzie pokrywającym Bałtyk statki zostawiły po sobie ślad niczym ogromne linie papilarne na dłoni...



W Helsinkach przywitała mnie słoneczna i wyjątkowo mroźna aura. Było też dużo śniegu, czyli zima na całego...











Jeśli ktoś wcześniej zapomniał zabrać na czas roweru, to teraz musiałby go wykuwać z lodu. Ten jednoślad spotkałem w pobliżu portu w Helsinkach.

Wieczorem w Helsinkach ciemno robiło się bardzo szybko. W centrum miasta było dość mało przechodniów. Większość przemieszczała się samochodami lub środkami komunikacji

Ten zimowy zachód słońca zapamiętam na całe życie. Wszystko wokół zabarwiło się na żółto i czerwono...

Helsinki przywitały mnie mrozem (-26 C) i mocnym słońcem. Dźwięk skrzypiącego pod butami śniegu, mocne promienie powodujące mrużenie oczu... Poczucie, że Helsinki leżą na wyspach jakoś nijak miało się do tego co zobaczyłem... Wszędzie śnieg i lód, jakby to miasto było otoczone dziesiątkami kilometrów białej równiny. Miasto jak miasto, architekturą może nie powala na kolana, ale ma swój niepowtarzalny klimat, taką mieszankę skandynawsko-rosyjską... Ruch tu niewielki jak na stolicę, spokój raczej i mnóstwo ludzi uprawiających sporty zimowe, począwszy od zwykłego biegania, aż po łyżwy i narty biegowe na skutych lodem zatokach. W spacerze po mieście towarzyszyła mi butelka Krupniku, dzięki której jakoś nie traciłem rezonu przy tych ekstremalnych temperaturach. Dotrwałem nawet do magicznego zachodu słońca, który podziwiałem z jednego ze wzgórz na południowym krańcu głównej wyspy... Morskie boje skute lodem, oblane czerwienią zachodzącego słońca, majaczące w oddali statki i kępki małych wysepek... Wow, poczułem się jakbym dotarł na biegun północny :) Wrażenie to nie opuszczało mnie zresztą przez cały mój pobyt w Helsinkach. W nocy temperatura spadała poniżej -30 stopni i to już nie były przelewki. Raz zdarzyło mi się wracać dobrze po północy z jednego z pubów i był to bardzo szybki powrót... Ostatniego dnia trafiłem w centrum miasta na dwa ciekawe wydarzenia. Pierwszym był przemarsz wojska spod pałacu prezydenckiego i przejazd głowy państwa (Pani Tarji) piękną limuzyną... Zaraz po sąsiedzku przejechało chyba ze 40 ciężarówek (śmieciarek) wyładowanych po brzegi przebranymi w kolorowe stroje absolwentów helsińskich szkół średnich, którzy dostali się właśnie na wyższe studia... Widok był niesamowity. Po dość spokojnym mieście jechał ciąg śmieciarek z rozwrzeszczanymi małolatami na pokładzie, w pomalowanych kombinezonach... Młodzi Finowie potrafią się bawić... nawet przy takiej aurze... Miałem wrażenie, że Helsinki to jakiś inny (mroźny) kontynent. Krótki, półtoragodzinny przelot do Warszawy uzmysłowił mi jednak, że to niewielka odległość od mojej Warszawy... Oby do wiosny :)