środa, 12 lipca 2006

Portugalia. Moje pierwsze Lisbon Story.

Moja miłość do Portugalii pojawiła się na kilka lat przed pierwszym wyjazdem w tamte strony. Pojawiła się znienacka, niemal niezauważalnie.  Zaczęło się od obejrzenia filmu Lisbon Story w reżyserii Wima Wendersa. Obraz ten wywarł na mnie ogromne wrażenie. Zdjęcia z tego filmu, przedstawiające w niesamowity sposób Lizbonę zauroczyły mnie od pierwszego momentu. Od kiedy pamiętam, podróżując zawsze szukałem miejsc takich ja w tym filmie, niesamowicie klimatycznych, pełnych barw, uroku i jakiegoś nieopisanego spokoju i harmonii. Pomyślałem sobie, że to pewnie może istnieć tylko filmie, że raczej gdybym tam pojechał to zobaczyłbym zupełnie inną rzeczywistość. Jednak nie byłem do końca pewny i przekonany co do słuszności swoich przemyśleń. Wtedy zakiełkowała we mnie pierwsza miłość do Lizbony. Uczucie to spotęgowała jeszcze dodatkowo ścieżka dźwiękowa do Lisbon Story, której autorami byli członkowie zespołu Madredeus z wokalistką Teresą Salgueiro na czele. Nigdy wcześniej nie słyszałem muzyki, która w taki sposób poruszyłaby mnie, dotarła do moich najgłębszych uczuć... Od tamtej pory bardzo zainteresowałem się Lizboną, muzyką Fado i ogólnie całą Portugalią. Wymarzyłem sobie, że kiedyś tam pojadę i skonfrontuję swoje wyobrażenia z rzeczywistością. 

Okazja do wyjazdu nadarzyła się w lipcu 2006 r. Udało mi się wcześniej dość tanio kupić bilet na przelot do Lizbony i klamka zapadła. J A D Ę !!! Nie przejmowałem się, że trafię do Portugalii w lipcu, miesiącu, w którym w tym kraju panują niemiłosiernie wysokie temperatury. Chciałem wreszcie dotrzeć do swojej Lizbony i przekonać się jak jest naprawdę.
     
L I Z B O N A

Okazyjna cena za bilet do Lizbony nie była przypadkowa. W zamian za niższą cenę miałem dolecieć do Lizbony o niezbyt wygodnej godzinie, bo około północy. Nie rezerwowałem oczywiście wcześniej żadnych noclegów na cały wyjazd, zapoznałem się tylko z ofertą przedstawioną w aktualnych przewodniku Pascala. Zresztą uwielbiam nie planować dokładnie całego wyjazdu i zostawić miejsce dla improwizacji i przygody...  

Widok na Alfamę i wody rzeki Tag (Tejo)

Zabudowania starej Alfamy

Na jednym z placów w centrum Lizbony

Knajpka w okolicach kościoła Da Graca
Lizbona - miasto - antykwariat. I nie ma drugiego takiego chyba, przynajmniej ja w takim nie byłem, żeby mieć uczucie, że spaceruje się po starym, zakurzonym strychu, pełnym przedmiotów, które już dawno wyszły z mody. Niesamowite jest to, że wszystko to nie jest tam na pokaz, jest naturalne, jak naturalni w swym zamyśleniu bywają tam ludzie. Portugalczycy mają jakąś nieopisaną tęsknotę i żal w oczach. Mówią na to saudade, ale czy jeden wyraz może oddać tę niesamowitą tęsknotę za czymś nieopisanym, za czymś co czujemy, ale nie możemy tego do końca zgłębić? Sam się tak czasami czuję, marzę o czymś nieokreślonym, chciałbym, żeby wydarzyło się coś w moim życiu, co pochłonęłoby mnie bez reszty, jakieś uczucie, pasja, coś dalekiego, silnego o zapachu nadchodzącej wiosny. Ja też bywam melancholijny, zamyślony, pogrążony w swoim świecie i stąd, któryś z moich kumpli nazwał mnie w pewnym momencie rezonem, czyli zupełną tego przeciwnością. Lizbona pochłonęła mnie w całości, zapominałem się całkowicie chodząc jej ulicami, pokonując tysiące schodków, poruszając się po tramwajowych szynach. Wenders widział chyba to samo, skoro nakręcił taki film, idealny film, obraz który trafił do mnie od pierwszego kadru. I te miejsca, te ulice z filmu skłoniły mnie właśnie do wyjazdu tam, pójścia śladami ekscentrycznego dźwiękowca, powoli odkrywającego to miasto dla siebie, błądzącego w ślad za odgłosami miasta i zaginionym przyjacielem. Chciałbym tam zniknąć, zostać wchłonięty przez te mury, sypiące się tynki, stare, kamienne kościoły i na zawsze czuć wiatr od strony Tejo i zapaść w sen w rytm dzwonów kościelnych i odgłosów sunących tramwajów...

Pomnik Markiza Pombala, który odbudował miasto po katastrofalnym trzęsieniu ziemi

Katedra Se, jedna z perełek Lizbony

Alfama
Tętniąca życiem w dzień Alfama zasypia w nocy zasłużonym snem najstarszej, strudzonej swym wiekiem dzielnicy. Potężne mury, poprzecinane siatką stromych uliczek, schodów, wąskich przejść (Becos, Taravessas), oświetlone gdzie nie gdzie jedynie pojedynczymi światłami latarni, pogrążają się w ciszy. Pobliskie centrum - Baixa bawi się do późnych godzin nocnych, a imprezowe centrum stolicy Portugalii - Bairo Alto bawi się do białego rana. To tam dziesiątki undergroundowych klubów, sklepów z markową odzieżą, podświetlanych barów zapewnia rozrywkę turystom i miejscowej młodzieży. Bairo Alto w ciągu dnia niepozorne, zamazane sprayem, pustawe, przeistacza się w nocy w istną mekkę dla wielbicieli wszelakich uciech i rozrywki. Są tu kluby dla każdego, począwszy od wielbicieli różnych odmian muzyki, a skończywszy na zwolennikach zabawy w towarzystwie mniejszości seksualnych. Bairo Alto to miejsce, gdzie stare Elevadores - windy w postaci wagoników przewożą przechodniów z niższych na wyższe poziomy miasta. Na uliczkach Bairo Alto co kilkadziesiąt metrów ustawiają się grupki młodych ludzi, sącząc bez pośpiechu czerwone wino, w zamyśleniu jak zawsze. Wieczorne i nocne spacery po Lizbonie są jak najbardziej bezpieczne, podobno to jedno z bezpieczniejszych miast w Europie. Jedynie Mouraria, stara dzielnica o mauretańskim rodowodzie nie należy do najmilszych po zmroku, nawet w dzień spaceruje się tam z lekkim dreszczykiem emocji. Lizbona jest miastem niepowtarzalnym, miejscem gdzie czas się zatrzymał, gdzie przeszłość jest bardziej widoczna niż XXI wiek. Niestety miasto się zmienia, przystosowuje się do wymogów nowoczesności. Trzeba jednak przyznać, że jest to przeprowadzane z pewną dbałością o to co stare. nic na siłę. Samo położenie dzielnic centralnych na wysokich, czasem stromych wzgórzach sprawia, że otrzymujemy gotowe plany do fotografii. Spacerując ulicami otwierają nam się wielkie przestrzenie, czasem sięgające kilkunastu kilometrów. To raj dla fotografa. Ludzie są tu naturalni, mnóstwo starszych osób, jak na ten swoisty "antykwariat" przystało. Brak pośpiechu, przesiadywanie w barach, kawiarniach wyznacza rytm dnia, odmierza puls tego miasta. Zapachy na ulicach to mieszanka palonej kawy, dorsza, słodkiej woni ciastkarni i wilgotnego wiatru od strony Tejo. I światło, bardzo jasne, nastraja pozytywnie, rozpromienia i pobudza do życia.

Jeden z kościołów w dzielnicy Alfama

Baixa, centralna część miasta

Zaułki w okolicy Estrella

Jedno z bardziej urokliwych miejsc gdzieś na granicy Alfamy i Mourarii

W starej dzielnicy Mouraria

Słynna linia tramwajowa 28

Mój ulubiony punkt widokowy na wijącą się trasę nr 28 w Chiado

Alfama

Mim, którego spotkałem kilkakrotnie w Lizbonie... Potem widziałem go jeszcze nie raz w Warszawie...

Strome uliczki prowadzące do Jardin d'Estrella

Już po pracy...

Alfama

Gdzieś w dzielnicy Chiado

W drodze do Alfamy

Elevador da Bica, jedno z moich ulubionych miejsc w Lizbonie

Czekając na Godota...

Estrella

Pod budynkiem teatru Politeama w centrum Lizbony

Błękit zawsze w modzie...

W dzielnicy Mouraria

Mouraria

Azulejos, czyli niebieskie, malowane płytki ceramiczne, to najpiękniejsza ozdoba architektury w Portugalii

C A S C A I S

Black & White, na plaży w Cascais

Sielska plaża w Cascais

Architektura Cascais

Futbol (Joga) to najpopularniejszy sport w Portugalii i nawet na plaży można zawsze spotkać jego wielbicieli

 E S T O R I L

Lipiec w Estoril

P E N I C H E  ,  O B I D O S



P O R T O

Porto - miasto robotnicze, niewiele ma wspólnych cech z Lizboną. Porto spowite jest często mgłami, zazwyczaj jest tu sporo chłodniej niż w stolicy, w lipcu nawet bywa dość świeżo. W odróżnieniu od Lizbony nie ma tu tygla kulturowego, całej tej mieszanki kolonialnej. Porto jest białe, rdzennie portugalskie i to widać na ulicach miasta na pierwszy rzut oka. W Porto jeszcze bardziej niż w Lizbonie widać tęsknotę w ludziach. Chyba większy mrok i smutek panuje w ich duszach. Czy to tęsknota za dawnymi czasami świetności, czy też dość nietypowy jak na tę szerokość geograficzną klimat, sprawia iż żyje się tu spokojnie, nostalgicznie, w zawieszeniu jakimś nieopisanym. Zdarzało mi się zagadnąć miejscowych ludzi i zawsze pogawędka wyglądała podobnie. Serdecznie, ale powściągliwie, jakby istniała jakaś niewidzialna siła nie pozwalająca wejść w świat tych ludzi, wniknąć w ich myśli. Sam spacer po mieście to wielka przyjemność, tysiące starych domów, z obdrapanymi drzwiami, mieniącymi się wieloma kolorami, z nieodłącznymi kołatkami w różnych, czasem fantazyjnych kształtach. Porto to rzeka Douro, Porto to wyborne wino, Porto to smród nabrzeża. Piękne mosty przerzucone przez dwa brzegi Douro mijałem płynąc niewielkim stateczkiem w stronę oceanu. Na pokładzie serwowano wino, można było spróbować różnych potraw z ryb morskich i rzecznych. Całe miasto obwieszone było flagami portugalskimi i brazylijskimi, akurat były mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Finałowe mecze obejrzałem jednak w Lizbonie, razem z właścicielem pensjonatu Coimbra e Madrid w dzielnicy Baixa.

Nad rzeką Douro

Zaułki starego Porto

Ribeira, stara portowa dzielnica

W pobliżu katedry w Porto

Azulejos na jednym z kościołów w Porto

Oto z czego najbardziej słynie Porto... W I N O

Pokolenia...

W Porto życie toczy się powolnym rytmem, w takt smutnych pieśni Fado

W pobliżu rzeki Douro usytuowane są piękne stare kamieniczki...
 
P O R T A L E G R E   I   M A R V A O

Portalegre, to typowa portugalska prowincja. Jak w setkach innych miejscowości leżących z dala od Porto i Lizbony jest tu spokojnie, pustawo, dominują starsi, często sędziwi ludzie. Młodzież pouciekała od prostego, nieskomplikowanego życia do wielkich ośrodków, za granicę, pozostawiając swych rodziców i dziadków z jeszcze większą tęsknotą niż ta naturalna, którą odziedziczyli po swych przodkach. Nie ma tu wielkiego ruchu. Rytm wyznaczają pory dnia. Byłem w Portalegre w lipcu, podczas wielkich upałów, sięgających 45 stopni w cieniu. Przez to jedynie rankiem i wieczorem, kiedy temperatury trochę spadały można było dostrzec bardziej ożywiony ruch wśród miejscowych mieszkańców. Przez większość dnia trwała jedna długa siesta. Powietrze wibrowało od upału, a cień na niewiele się zdawał. W Portalegre dominują dwa kolory, zresztą jak w całej prowincji Alentejo. Bielone ściany domów i ich żółte akcenty (obramowania okien, drzwi). I jest w tym sens, bo te jasne kolory najmniej się nagrzewają, odbijają słońce daleko. Mieszkałem sam w pustym pensjonacie. Nie było w nim nikogo, nawet żadnej obsługi. Miałem klucze do pokoju, jak i do całego pensjonatu. Właściciele prowadzili w innej części miasta niewielką gospodę. Czułem się trochę samotnie w tych pustych murach, w mieście, gdzie przez większość dnia przemykają jedynie pojedyncze sylwetki przechodniów. Z drugiej strony, jakaś niezwykła magia sprawiała, że było mi tu dobrze. Błękitne płytki azulejos na ścianach domów przedstawiały tu kadry z życia miejscowych rolników: targ bydła, zbiory winogron, korka, ale też wizerunki religijne, najczęściej z postacią Jezusa. Tradycja pracy i religijności, jak to na prowincji bywa. 

Wąskie uliczki sennego Portalegre

W Portalegre mieszkają w większości starsze osoby. Młodzi wyjechali do większych miast i za granicę w poszukiwaniu lepszego życia

Zamyślenie, zaduma, melancholia... to cechy prawdziwego Portugalczyka

C A S T E L O   D E   V I D E

Biorąc pod uwagę słabą sieć połączeń w okolicy Portalegre, wybrałem się pewnego dnia taksówką do dwóch pięknych miasteczek na pogranicze portugalsko - hiszpańskie. Były to miasta - twierdze: Castelo de Vide i Marvao. Cudowne miejsca, gdzie czas zatrzymał się 300 lat temu. Podróżowanie po Alentejo w lipcu to lekka brawura, temperatury zwalają z nóg, ale można za to zobaczyć jak radzą sobie z nimi miejscowi. Zanim wyruszyłem w trasę dogadałem się na migi z kierowcą taksówki, że chcę zobaczyć te dwa miasta i w każdym z nich spędzić około 2 godzin. Dogadaliśmy się też jeśli chodzi o cenę. Stanęło na 30 euro za około pół dniową eskapadę. Na szczęście kierowca miał klimę w swoim wysłużonym Mercedesie. Gdyby nie to pewnie przykleiłbym się do jego skórzanych foteli.  

Zaułek w Castelo de Vide

Jedna z uliczek prowadzących do kościoła w Castelo de Vide

Białe ściany starego Castelo de Vide