poniedziałek, 4 maja 2015

Hanoi. Blaski i cienie wietnamskiej stolicy.

Hanoi powitało mnie jeszcze większym upałem niż Bangkok, z którego tam przyleciałem. W zasadzie temperatura była tu podobna, ale wilgotność powietrza w stolicy Wietnamu sprawiała, że odczucie gorąca było jakby bardziej doskwierające. Przejazd z lotniska do centrum miasta zajął około godzinę. Moje pierwsze spotkanie z Wietnamem niosło za sobą wiele doznań. Kraj o którym dużo czytałem, z którym kojarzyłem wiele filmów (przeważnie wojennych) był mimo wszystko wielką niewiadomą i niespodzianką. Zderzenie wyobraźni z rzeczywistością często bywa bardzo ciekawe i zaskakujące. Po krótkim pobycie w Bangkoku miałem już za sobą pewną aklimatyzację w świecie Dalekiego Wschodu. Szybkie tempo przemieszczania się na trasie Warszawa - Doha - Bangkok - Hanoi zaburzyło jednak w pewnym sensie mój rytm postrzegania zastanej rzeczywistości. 

W centrum Hanoi, na jeziorze Hoan Kiem znajduje się mała wysepka z konfucjańsko-taoistyczną świątynią Ngoc Son (Nefrytowej Skały). Prowadzi do niej piękny, podświetlany wieczorem i w nocy most Cau The Húc (ang.: Welcoming Morning Sunlight Bridge), który jest też ulubionym miejscem spotkań zakochanych...
Po wyjściu z lotniska chłonąłem przez okno samochodu pierwsze obrazy, wiejskie pejzaże i przedmieścia wietnamskiej stolicy. Pierwsze co mnie uderzyło, to setki motorowerów na drogach. W samym Hanoi miało ich być jeszcze o wiele więcej. Po jakimś czasie wjechaliśmy do miasta. Z daleka widać było imponujących rozmiarów, nowoczesny most, łączący dwa brzegi Rzeki Czerwonej. Jechaliśmy na drugą stronę, gdzie położona była większa część miasta wraz ze słynną starówką. Nasz kierowca był bardzo małomówny. Potem okazało się, że znał jedynie kilka słów, które wypowiadał łamaną angielszczyzną z typowym wietnamskim zaśpiewem i zmiękczaniem sylab. Trzeba się było powoli przyzwyczajać do tej specyficznej odmiany języka angielskiego. W niektórych przypadkach zupełnie niezrozumiałej. Na szczęście w Hanoi miała czekać na nas tłumaczka doskonale mówiąca po polsku.         

Rikszarz z Ma May
Na pierwszy etap naszego pobytu w Wietnamie wynajęto nam kierowcę i wielkiego pickupa Toyoty. Na spotkania w Hanoi dla naszej wygody mieliśmy zaś jeździć jakimś obszerniejszym wanem. Od lewego brzegu Rzeki Czerwonej do starej części Hanoi było już bardzo blisko. Okazało się, że nasz hotel mieści się w samym sercu starej dzielnicy, przy uroczej i ruchliwej o każdej porze dnia i nocy ulicy Ma May. Hotel Medallion nie był zbyt duży, jednak w miarę komfortowy i czysty. Kiedy dojechaliśmy na miejsce przywitał nas cały personel recepcji, a na tacach podano nam świeże soki i owoce. Piękny zwyczaj, który wiele mówi o gościnności i obrotności Wietnamczyków. 

Na niektórych uliczkach starego Hanoi najłatwiej jest poruszać się jako pasażer rikszy...
W hotelowym hallu czekała  też nasza wietnamska tłumaczka. Okazała się być bardzo miłą kobietą, doskonale mówiącą po polsku. Spędziła wcześniej wiele lat w Polsce i doskonale znała oba kraje, co było dla nas bardzo cenne. Umówiliśmy się z nią, że po krótkim odpoczynku wyjdziemy razem na pierwszy wspólny spacer po mieście. W hotelu panował przyjemny chłód jako że klimatyzacja była włączona na pełne obroty. Po wyjściu z budynku trzeba się było jednak zderzyć z falą wilgotnego gorącego powietrza. Po kilku sekundach człowieka oblewał pot. Hanoi okazało się wielką sauną. Nawet w nocy temperatura spadała jedynie nieznacznie. Powietrze było lepkie i gęste, stało w miejscu i miałem wrażenie, że można by je kroić nożem... Jedynym wyjściem było jak najszybciej się do tego przyzwyczaić, zaaklimatyzować. 

Typowy poranny ruch w centrum Hanoi
Hanna, nasza tłumaczka poprowadziła nas tętniącymi życiem uliczkami starej dzielnicy Hanoi. Wszędzie pełno było ludzi na rowerach, skuterach, pchających różnego rodzaju wózki z wszelkim towarem. Wszystko to pędziło w różne strony, tworząc jakby wielką sieć przenikających się wzajemnie prądów ludzkich. Przez pierwsze godziny przejście przez ulicę wydawało mi się prawie niemożliwe. Miałem wrażenie, że za chwilę coś lub ktoś we mnie uderzy. Oglądałem się na wszystkie strony. Po pewnym czasie, obserwując miejscowych, zauważyłem że należy poruszać się pewnie i dość szybko, nie zastanawiać się zbyt długo i... NIGDY NIE COFAĆ SIĘ DO TYŁU NAWET O MAŁY KROK! Szerokie ulice trzeba pokonywać etapami. Przechodzi się szybkim krokiem kilka metrów, potem zatrzymuje, przepuszczając pędzących motorowerzystów i dalej kilka kroków do przodu...

Każdy Wietnamczyk jest bardzo związany ze swym jednośladem...

Starówka w Hanoi ma postać gęstej sieci wąskich uliczek, które zabudowane są niewysokimi, kilkupiętrowymi budynkami. Na każdym kroku pełno jest sklepów, restauracji, barów. Towary na sprzedaż wystawione są na zewnątrz, zajmując większą część chodnika. Pełno jest też rozmaitych stoisk, gdzie można szybko coś przekąsić. Domowe kuchnie znajdują się co kilkanaście metrów, więc trudno być tutaj głodnym. Wokół mieszają się dziesiątki różnych zapachów. Przede wszystkim pachną przygotowywane niemal na ulicy potrawy (zupy, gotowane warzywa), czuć też woń świeżych owoców, sprzedawanych tu w całości lub pokrojonych w grube plastry. Do tego dochodzi zapach świeżo mielonej kawy, woń przypraw i wszechobecny plastik… Najwięcej jest tu bowiem sklepów z chińskim obuwiem, które choć dość tanie to wykonane jest z jakiejś mieszanki gumy i plastiku o przedziwnym, świdrującym, sztucznym zapachu.

Sieć telekomunikacyjna w Hanoi jak i całym Wietnamie do prostych nie należy...

Zresztą każda uliczka ma swoje zapachy i swój własny koloryt. Nazwy ulic wiele mówią o ich przeszłości. Przed laty wiele z nich miało swoją specjalizację. Na jednej wyrabiano i sprzedawano kosze z wikliny, na innej sprzedawano wyroby ze skóry… Teraz trochę się to już raczej zatarło, a inwazja globalnego handlu i usług na dużą skalę zamieszała w tym tradycyjnym kotle. Chodząc uliczkami starego Hanoi jest się co chwilę namawianym do kupna tego i owego (najczęściej nagabują kobiety sprzedające świeże owoce). Trzeba jednak przyznać, że nie robią tego w sposób nachalny. Zawsze są uśmiechnięci i wystarczy że odwzajemni się im ten uśmiech i grzecznie odmówi, a znajdują sobie kolejny obiekt zainteresowań. W kontraście ze sprzedawcami w Turcji czy na Bliskim Wschodzie to duża różnica. Nikt tu nie ciągnie za rękę, na siłę nie prowadzi do sklepu i nie chodzi krok w krok za potencjalnym klientem. W różnych miejscach miasta znajdują się też większe skupiska handlowe, przypominające nasze bazary. Z reguły ceny są tam bardziej atrakcyjne dla klienta, a wybór większy niż na ulicznych stoiskach.

Jeden z ulicznych barów w starej części Hanoi

Jeśli chodzi o ceny w sklepach prywatnych i na bazarkach to w Wietnamie panuje duża dowolność czyli wolny rynek. Chcąc kupić dajmy na to komplet drewnianych pałeczek do jedzenia ryżu, możemy zauważyć duże różnice w cenach miedzy podobnie wyglądającymi zestawami. Należy więc najpierw rozejrzeć się, porównać ceny i dopiero wtedy przystąpić do targowania. Negocjowanie ceny w Wietnamie jest nie lada wyzwaniem. Dzięki tej umiejętności można tu czasem obniżyć cenę nawet o… 90%. Jeśli nie mamy do czynienia z karteczkami z ceną przy produkcie, to możemy być pewni, że pierwsza cena podana przez sprzedawcę będzie zawyżona kilkukrotnie. To jest etap sondowania klienta przez sprzedawcę. Zawsze przecież może trafić się turysta (najczęściej z USA lub zachodniej Europy), który nie będzie się wcale targował i wyłoży od razu bez żadnego sprzeciwu wspomnianą sumę. Otrzymujemy więc na powitanie cenę ok. 40 tys. Dongów za komplet pałeczek. To w przeliczeniu na złotówki wcale nie jest dużo  - niecałe 8 zł. Jednak po pięciu minutach targowania cena spada do 15-20 tys., a jeśli oddalamy się od stoiska manifestując iż cena ta nadal jest za wysoka i przecież parę metrów dalej kupimy znacznie taniej, okazuje się, że ten sam komplet pięknie zapakowanych i zdobionych pałeczek możemy nabyć za 8 tysięcy Dongów, czyli niecałe 2 zł. W sytuacji jeśli kupujemy dużo pamiątek, czasem znacznie droższych od pałeczek, możemy bardzo dużo oszczędzić. Potrzeba na to sporo czasu, ale satysfakcja gwarantowana. A co najciekawsze sprzedawca też z reguły wyraża nam na koniec transakcji swój podziw i szacunek, że potrafimy się targować, a nie traktuje nas jak kolejnego amerykańskiego turysty.

Późnymi wieczorami na uliczkach starówki w Hanoi odbywa się mnóstwo festynów, które przyciągają całe rzesze widzów, a szczególnie dzieci, które często występują na niewielkich scenach rywalizując w różnego rodzaju konkursach.

Podczas pobytu w Wietnamie miałem wiele zabawnych sytuacji związanych z kupowaniem różnych mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy. Czasem, jeśli widziałem, że komuś nie wiedzie się najlepiej, kupowałem nawet mało potrzebne mi drobiazgi i targowałem się tylko symbolicznie. Mam ogromny szacunek dla mieszkańców Wietnamu za to że są tak obrotni, pracowici i zawsze uśmiechnięci. Na ulicach nie ma żebraków, nikt nie prosi o jałmużnę. Nawet starsi, niedołężni ludzie chwytają się jakiegoś drobnego handlu albo innej dorywczej pracy zamiast wyciągać rękę do przechodniów. Imponująca jest witalność społeczeństwa wietnamskiego. Tu nikt nie siedzi z założonymi rękami jak na południu Europy lub w krajach arabskich. Wszyscy pracują wytrwale, często cały dzień. Na prowincji, na polach ryżowych ludzie pracują od świtu do zmroku. To jak bardzo pracowity jest ten naród obrazuje chociażby sytuacja jaka panuje na starówce w Hanoi. Ze względu na to, że od dawna brakuje tam już powierzchni do wynajęcia, wiele sklepów, barów i restauracji pracuje na zmiany. Przykładowo rankiem jedno pomieszczenie, położone przy ulicy zajmuje jedna rodzina, która szybko rozstawia swoje garnki i naczynia i gotuje potrawy. Po południu przychodzi inna rodzina i robi inne potrawy, a wieczorem kolejna… W ten sposób trzy rodziny mogą utrzymać się dzięki jednej małej powierzchni w centrum miasta, której wynajem jest sam w sobie bardzo drogi. Ta samo jest ze sprzedawcami ulicznymi. Matki wymieniają się z córkami, a ojcowie z synami.

Typowym i najczęstszym środkiem transportu w Hanoi są skutery i motorowery.

Na ulicy w Hanoi można załatwić wszystkie sprawy i być obsłużonym pod każdym względem. Nie trzeba się przy tym za wiele rozglądać. Wystarczy wyjść z hotelu, a w ciągu minuty pojawią się propozycje przejazdu rikszą, taksówką lub motorem z kierowcą w dowolne miejsce. Od razu padną też pytania czy nie chciałoby się przypadkiem czegoś zjeść, wyczyścić butów albo wymienić je na inne. W Wietnamie to usługi szukają klienta a nie odwrotnie.

Usługa taksówkarza w Hanoi nie ogranicza się tylko do samochodów, ale można z niej skorzystać także przy pomocy motocyklisty lub samemu wynająć różnego rodzaju pojazdy.


Zauważyłem, że poza ogromną pracowitością i zaradnością Wietnamczycy są narodem bardzo rodzinnym, ukierunkowanym na dobro najbliższych im osób, a zwłaszcza dzieci. Bierze się to na pewno z tradycji jaka jest nadal bardzo silnie zakorzeniona w wietnamskim społeczeństwie. W dalszym ciągu kultywuje się tu kult przodków. Rodzina silnie związana jest nie tylko z żyjącymi jej członkami, ale także utrzymuje stały kontakt z tymi, którzy już odeszli. W większości domów i mieszkań są specjalne ołtarzyki, na których ustawia się zdjęcia bliskich zmarłych. Obok nich stawia się świeże kwiaty i pożywienie, najczęściej w formie różnych owoców i napojów, zapala się kadzidełka, kładzie się też różne osobiste przedmioty należące wcześniej do zmarłych. Ze zmarłymi rozmawia się tak, jakby byli oni nadal ciałem i duchem w domu. Śmierć bliskiej osoby nie jest więc końcem jej życia w rodzinie, jest natomiast jakby kolejną jego fazą. W samym Hanoi jest także mnóstwo świątyń: buddyjskich, konfucjańskich, taoistycznych. Spory odsetek Wietnamczyków należy także do kościoła katolickiego.


Wietnamczycy znani są z pogodnego usposobienia...


 Pomimo iż Wietnam jest nadal oficjalnie krajem komunistycznym, to religijność jego mieszkańców jest bardzo widoczna. Do świątyni buddyjskich (i innych dalekowschodnich) wierni przychodzą nawet kilka razy dziennie. Wstępują zazwyczaj na kilka minut po drodze do pracy lub domu. Zapalają kadzidełka i modlą się w różnych intencjach. Takie wizyty mogą też oczyścić myśli, wyciszyć, uspokoić. W tętniącej życiem, hałaśliwej i tłocznej stolicy świątynie są oazą spokoju. Panuje tu pełen błogostan, harmonia i wystarczy wejść tu na chwilę, a spływa na nas niesamowity spokój i odprężenie. W świątyniach zazwyczaj panuje półmrok, a tajemniczości dodają jeszcze setki kadzidełek o silnej, świdrującej nozdrza woni. Na ołtarzach znajdują się postaci świętych i bogów w nieodłącznym towarzystwie mnóstwa kwiatów, piramid złożonych z różnego rodzaju owoców i napojów. To ofiary składane świętym i przodkom.


Na skuterach można też śmiało prezentować swoje wdzięki...


Przed wejściem do świątyni zdejmuje się obuwie i nakrycia głowy. Należy zachować ciszę i poruszać się tylko w miejscach przeznaczonych dla odwiedzających. Nie ma raczej problemu z robieniem zdjęć, jednak fotografowanie z lampą błyskową z wiadomych przyczyn nie wchodzi w ogóle w grę. Wiele razy podchodzili do mnie mnisi i pytali się skąd przyjechałem. Zawsze byli bardzo serdeczni. Jeden z mnichów w świątyni w Sajgonie, dość sędziwy człowiek, wziął nawet ode mnie aparat i zrobił mi kilka zdjęć na tle ołtarza. W całym Hanoi znajduje się łącznie około 180 świątyń i pagód, lecz bez wątpienia najpiękniejszą i największą z nich jest konfucjańska Świątynia Literatury (Van Mieu), oddalona od centrum miasta o zaledwie 2-3 kilometry, położona w dzielnicy Dong Da. Odwiedziłem też Świątynię Ngoc Son - Nefrytowej Góry, położoną na wyspie jeziora Hoan Kiem oraz Den Quan Thanh – Świątynię Niebiańskiego Strażnika. Niesamowitym kompleksem jest też pagoda Tran Quoc, najstarsza świątynia buddyjska w stolicy.  


Sprzedawca koszyków ze swym obwoźnym kramem.


Pobyt w Hanoi nie byłby w pełni udany, gdyby nie wizyta w mauzoleum Ho Chi Minha. Okazały biały budynek otoczony ogromnym placem mieści się w dzielnicy, w której swoje siedziby mają liczne ambasady i przedstawicielstwa organizacji międzynarodowych. Dzielnica ta charakteryzuje się szerokimi ulicami wzdłuż których ciągną się zbudowane we francuskim, kolonialnym stylu bogate pałace i kamienice. Większość tych znamienitych budowli otaczają ogrody i piękne parkany lub zdobione ogrodzenia z potężnymi mosiężnymi bramami. W takim miejscu jest też położona posiadłość kryjąca w swoim wnętrzu budynek polskiej ambasady. Do mauzoleum Ho Chi Minha jest stąd 10 minut spacerem. Aby dostać się do wnętrza mauzoleum trzeba stanąć w kilkudziesięciometrowej zazwyczaj kolejce i przejść przez bramki bezpieczeństwa. Z góry leje się żar słoneczny, na wielkim placu nie ma żadnego cienia w którym można byłoby się schronić.


Na skuterach poruszają się często całe rodziny...


Następnie, gęsiego idzie się po niezliczonych schodach, zachowując wymaganą tu powagę i skupienie. Wszędzie stoją wartownicy z bardzo srogimi minami, którzy co i rusz instruują poważnym tonem, że należy iść sprawnie, aby łańcuch odwiedzających sunął bez najmniejszej przerwy i utrudnień. Odwiedzający, sunąc nieprzerwanym strumieniem okrążają w niemym milczeniu wyeksponowane na podeście i oświetlone stłumionym światłem zabalsamowane zwłoki Ho Chi Minha. Z odległości kilkunastu metrów twarz wodza Wietnamu była bardzo podobna do Lenina. Cała procedura przejścia przez mauzoleum trwała zaledwie 10 minut. Opuszczając budynek zwiedzający otrzymywali po butelce niegazowanej wody. To w nagrodę za właściwą postawę podczas odwiedzin i pewnie ze względu na fakt, że wszyscy za chwilę znów się spocą wychodząc na otwarty plac. W samym mauzoleum oczywiście działa klimatyzacja, więc po wyjściu na zewnątrz można poczuć silne uderzenie rozgrzanego słońcem powietrza. Wizyta w mauzoleum jest przeżyciem nieziemskim, jakby odrealnionym i transcendentalnym. To jak zwiedzanie latającego spodka, który trafił do nas z innej galaktyki.


Urokliwy most Cau The Húc.


Kult Ho Chi Minha jest nadal bardzo żywy w całym narodzie. Dbają o to władze i na każdym kroku widać tego efekty. Pomimo iż Wietnam jest już obecnie krajem dużo bardziej otwartym na świat i staje się lokalnym tygrysem przemian w biznesie i wszelkich inwestycjach, tradycja i historia jest tu nadal bardzo ważna i wyczuwalna w każdym niemal miejscu. Będąc w Hanoi wielokrotnie przejeżdżałem obok mauzoleum i widziałem tysiące dzieci ubranych w białe koszule i czerwone chusty. Odwiedziny u ojca narodu to z pewnością obowiązek każdego obywatela bez względu na wiek. W wietnamskiej telewizji co i rusz można natknąć się na programy i transmisje różnego rodzaju obchodów i akademii związanych z Ho Chi Minhem. Obywatele śpiewają rzewne, patriotyczne pieśni, deklamują wiersze na cześć swego przywódcy. Wydaje się jakby on ciągle żył pośród swoich rodaków. Może to wpływ kultu przodków jaki się tu kultywuje. Z pewnością jednak jest w tym dużo szczerości, a nie jedynie przymus i nakaz. Będąc w okolicach mauzoleum przypomniały mi się czasy mojego dzieciństwa i czerwone chusty jakie nosiło się wraz z harcerskim mundurem i akademie i apele, recytacje i pieśni i pierwszomajowe pochody. Jestem ciekawy, czy w Wietnamie wkrótce także nastąpią zmiany. Czy nowe pokolenia pójdą drogą wyznaczoną przez wodza narodu, czy obiorą inny kierunek.





Pomimo ogromnego natężenia ruchu Hanoi jest miastem przyjemnym. W porównaniu z wielkomiejskim, biznesowym i nowoczesnym Sajgonem stolica Wietnamu uwodzi swoją staroświeckością. Oczywiście jak każde miasto ma różne oblicza. Ale ja czułem się tam bardzo dobrze. W niektórych dzielnicach miało się wrażenie przebywania w małym miasteczku. Wielkie bloki i osiedla w Hanoi odsunięto raczej z dala od centrum, gdzie dominuje dość niska zabudowa. Poza tym w Hanoi jest bardzo dużo zieleni, parków, skwerków. Są też niewątpliwie dodające miastu uroku jeziora. Stare przeplata się tu z nowym. Odniosłem jednak wrażenie, że nadal dominuje przeszłość i tradycja. Ulice ozdobione są niezliczoną ilością światełek, tworzących potężne mieniące się girlandy. Wieczorem iluminacja świetlna wprowadza do miasta niesamowity, jakby świąteczny nastrój. Po całym dniu pracy z nastaniem zmroku stolica przestawia się na relaks, rozrywki oraz rozkosze podniebienia. Rytm miasta nieco zwalnia, choć nadal daleko mu do spokojnego.





Z restauracji i barów dobiega muzyka. Na starówce pojawiają się uliczni artyści, tradycyjne teatry, jak spod ziemi ukazują się sceny i podesty na których organizuje się różnego rodzaju zabawy i konkursy dla dzieci. Od godziny 21 można już trochę łatwiej oddychać, choć wilgotne i rozgrzane powietrze nie ustępuje w pełni. W barach pełno jest ludzi. Z kotłów kuchennych bucha para, a zapachy różnorodnych dań roznoszą się po całej okolicy. W Hanoi życie nocne ograniczone jest przepisami. Od północy po ulicach jeżdżą wojskowe i milicyjne pojazdy wyładowane żołnierzami i funkcjonariuszami i sprawdzają stan przestrzegania ciszy nocnej. Oczywiście są to działania, które dla przybysza z zewnątrz wyglądają dość poważnie. Prawda jest jednak bardziej złożona. Od lokalnych mieszkańców dowiedziałem się, że oczywiście życie nocne na ulicach przed samą północą rzeczywiście zamiera. Restauracje i kluby zamykają się od środka i właśnie do wnętrz przenosi się cała, czasem nadal bardzo huczna zabawa. Stali klienci znają alternatywne wejścia od podwórza. Oczywiście wojskowi i żandarmi też je znają, ale wystarczy dać im odpowiednią sumę albo poczęstować kolacją lub dobrym piwem, a problem znika i zabawa może potrwać niemal do rana.


Nabrzeże jeziorka Hoan Kiem, leżącego w samym centrum Hanoi.


Wieczór i noc to także wzmożony czas pracy dla wietnamskiej branży usług seksualnych. Nie ma wprawdzie kobiet bezpośrednio zaczepiających przechodniów na ulicach (jak to ma miejsce na przykład w Sajgonie), ale są ich „przedstawiciele”, poruszający się na skuterach i namawiający potencjalnych klientów. Wystarczy wyjść z hotelu i  już w myśl wietnamskiej zasady, że to usługi szukają klienta, podjeżdża jegomość na skuterze i pyta, czy ma się ochotę na towarzystwo ładnej pani. Będąc w Hanoi wiele razy podjeżdżał do mnie ten sam człowiek i mimo iż wiedział, że odmówię, to zawsze zamieniał kilka słów, był wesoły i nigdy nazbyt nachalny. Kiedyś podjechał, kiedy właśnie paliłem papierosa i zapytał na kogo czekam, a ja z uśmiechem odparłem: „I’m waiting for You, of course”… Facet śmiał się chyba z minutę, aż mu łzy pociekły. Potem już z daleka do mnie machał i się uśmiechał.   


Wietnamczycy uwielbiają dekorować ulice swoich miast przy pomocy tysięcy światełek. Ma się wrażenie, jakby trwały tam właśnie jakieś ważne święta, a jest to tamtejsza codzienność...

Młoda para nad jeziorem Hoan Kiem

Jedna z większych arterii biegnąca przez centrum Hanoi.

Swoje miniaturowe riksze mają także dzieci...





Handel obwoźny to częsty widok w całym Wietnamie.

Wielu Wietnamczyków jeździ na skuterach w bardzo cienkich i przewiewnych skafandrach, chroniących przed upałem i deszczem.

W oczekiwaniu na nowy towar...

Na skuterze można przewieźć nawet ciężkie i ogromne towary, to tylko kwestia umiejętności w przymocowaniu go do pojazdu.

W Świątyni Literatury

Owoce chlebowca

Misterna układanka dachu w Świątyni Literatury


W intencji przodków zapala się kadzidełka, których w świątyniach jest tysiące...

Po zapaleniu kadzidełek czas na modlitwę...

Uliczka Ma May, gdzie znajdował się nasz hotel

Po Hanoi poruszają się też relikty motoryzacji sprzed kilkudziesięciu lat


Do Świątyni Literatury przychodzą często studenci, by pomodlić się o powodzenie w nauce albo podziękować za wszelkie łaski na zakończenie roku akademickiego.

Z tej okazji studentki ubierają się barwnie i odświętnie...

Kwiat lotosu jest częstym motywem zdobniczym w Wietnamie

W świątyniach można spotkać mnóstwo pięknie i misternie ułożonych owoców, kwiatów i innych darów, złożonych w ofierze przez wiernych

Wspólna jazda rowerem to świetna okazja na dłuższą pogawędkę


Kobieta sprzedająca owoce i kwiaty w jednej z peryferyjnych dzielnic Hanoi

Na ołtarzach w świątyniach zawsze ustawiane są piramidy ze złożonych przez wiernych darów



Na jednym z bazarów w Hanoi




Kobieta sprzedająca Duriany (owoce o specyficznym zapachu)

Rikszarze w Hanoi na każdym kroku namawiają na przejażdżkę

W świątyni na wyspie, położonej na jeziorze Hoan Kiem

Mauzoleum Ho-Chi-Minha












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz