Styczeń na Malcie to miesiąc szczególny. Podczas gdy Warszawa skuta jest
mrozem i owiana śniegiem, maltańskie skały pokrywają się soczystą
zielenią. Wszystkie drzewa i krzewy zaczynają kwitnąć. Jednym słowem maj
w styczniu. W Valletcie było dość wietrznie. W wąskich uliczkach starego miasta wiatr głośno pogwizdywał i unosił w powietrze stare gazety, zrywał z balkonów pranie... Turystów było mało, co uznałem za niewątpliwy plus.
V A L E T T A
Poza Vallettą oczywiście, odwiedziłem tym razem kilka małych miejscowości na pn.-wsch. wybrzeżu głównej wyspy.
Marsaskala jest z nich najbardziej wysunięta na północ. Ta niewielka mieścinka położona jest na brzegach wąskiej zatoki, ostro wcinającej się w głąb lądu. Tradycyjnie, jak to w maltańskich miejscowościach, w samym centrum jest pokaźny kościół, sporo kamiennych domów, mała przystań z łódkami. Fajnie było przejść się na spacer promenadą nad brzegiem zatoki. Idąc tak wśród dorodnych palm zauważyłem, że co chwilę mijała mnie kolejna osoba uprawiająca jogging. Wyglądało to tak, jakby w tym sennym miasteczku co drugi mieszkaniec właśnie sobie biegał. A trasy do biegania mają godne pozazdroszczenia. Idąc dalej w stronę otwartego morza, przy samym brzegu zauważyłem skalne tarasy solne, pewnie jeszcze do niedawna będące w użyciu. Są to bardzo fotogeniczne miejsca, wyżłobione w kształcie kwadratów, prostokątów, kół i trójkątów, gdzie z morskiej wody pod wpływem słońca i parowania osadzały się bryłki soli. Tarasów tych było bardzo dużo, ciągnęły się na długości kilkuset metrów. Spacer po Marsaskala, wśród pustych uliczek, gdzie przechadzały się tylko leniwie psy i koty był fajnym zwieńczeniem tego styczniowego dnia. Do Valetty wróciłem w pół godziny rejsowym autobusem, pokonując około kilkanaście kilometrów i mijając po drodze większe i mniejsze miasteczka.
Następnego dnia postanowiłem odwiedzić słynne z kolorowych łódek rybackich Marsaxlokk i pobliską miejscowość Birzebugga.
Kupiłem całodobowy bilet autobusowy za 1.50 EUR, dzięki któremu mogłem przesiadać się tego dnia dowolną ilość razy. Do Marsaxlokk dotarłem w niespełna godzinę. Dzień był piękny, słoneczny, lekkie powiewy wiatru łagodziły prażące, styczniowe słońce. Wysiadłem z autobusu w pobliżu przystani i kościoła (jak zwykle bardzo okazałego). Przeszedłem się wzdłuż zatoki podziwiając tradycyjne, kolorowe łódki rybackie (z malt.: Luzzu), które są motywem przewodnim tego miejsca. Odwiedziłem jakiś lokalny bazarek z pamiątkami i owocami i zakupiłem fartuch kuchenny z wizerunkiem starego maltańskiego autobusu oraz miniaturę tegoż dla mojego syna. Przez kilka następnych godzin poznawałem peryferie miasteczka, spacerując okolicznymi drogami. Jedną z takich dróżek wyszedłem około 3 kilometrów na peryferie Marsaxlokk i trafiłem do uroczego małego kościółka. Kiedy uznałem, że nasyciłem już swoje zmysły kolorytem Marsaxlokk, wsiadłem w podmiejski autobus i za kilkanaście minut byłem już w sąsiedniej miejscowości nadmorskiej o wdzięcznej nazwie Birzebugga. O ile Marsaxlokk można nazwać cichym rybackim miasteczkiem, to Birzebugga leży w cieniu wielkiego portu, przez co początkowo trudno tam się poczuć jak w sennym miasteczku. Jednak po jakimś czasie stwierdziłem, że i tu jest bardzo spokojnie, zwłaszcza w labiryncie wąskich uliczek w centrum i na pięknej piaszczystej plaży, wśród palm.
V A L E T T A
Stare auta nadal nie są rzadkością na uliczkach Valetty |
Na jednej z uliczek w Valetta |
Poza Vallettą oczywiście, odwiedziłem tym razem kilka małych miejscowości na pn.-wsch. wybrzeżu głównej wyspy.
Herb Marsaskala |
Marsaskala jest z nich najbardziej wysunięta na północ. Ta niewielka mieścinka położona jest na brzegach wąskiej zatoki, ostro wcinającej się w głąb lądu. Tradycyjnie, jak to w maltańskich miejscowościach, w samym centrum jest pokaźny kościół, sporo kamiennych domów, mała przystań z łódkami. Fajnie było przejść się na spacer promenadą nad brzegiem zatoki. Idąc tak wśród dorodnych palm zauważyłem, że co chwilę mijała mnie kolejna osoba uprawiająca jogging. Wyglądało to tak, jakby w tym sennym miasteczku co drugi mieszkaniec właśnie sobie biegał. A trasy do biegania mają godne pozazdroszczenia. Idąc dalej w stronę otwartego morza, przy samym brzegu zauważyłem skalne tarasy solne, pewnie jeszcze do niedawna będące w użyciu. Są to bardzo fotogeniczne miejsca, wyżłobione w kształcie kwadratów, prostokątów, kół i trójkątów, gdzie z morskiej wody pod wpływem słońca i parowania osadzały się bryłki soli. Tarasów tych było bardzo dużo, ciągnęły się na długości kilkuset metrów. Spacer po Marsaskala, wśród pustych uliczek, gdzie przechadzały się tylko leniwie psy i koty był fajnym zwieńczeniem tego styczniowego dnia. Do Valetty wróciłem w pół godziny rejsowym autobusem, pokonując około kilkanaście kilometrów i mijając po drodze większe i mniejsze miasteczka.
Mały port rybacki w Marsaskala |
Następnego dnia postanowiłem odwiedzić słynne z kolorowych łódek rybackich Marsaxlokk i pobliską miejscowość Birzebugga.
Herb Marsaxlokk |
Herb Birzebugga |
Kupiłem całodobowy bilet autobusowy za 1.50 EUR, dzięki któremu mogłem przesiadać się tego dnia dowolną ilość razy. Do Marsaxlokk dotarłem w niespełna godzinę. Dzień był piękny, słoneczny, lekkie powiewy wiatru łagodziły prażące, styczniowe słońce. Wysiadłem z autobusu w pobliżu przystani i kościoła (jak zwykle bardzo okazałego). Przeszedłem się wzdłuż zatoki podziwiając tradycyjne, kolorowe łódki rybackie (z malt.: Luzzu), które są motywem przewodnim tego miejsca. Odwiedziłem jakiś lokalny bazarek z pamiątkami i owocami i zakupiłem fartuch kuchenny z wizerunkiem starego maltańskiego autobusu oraz miniaturę tegoż dla mojego syna. Przez kilka następnych godzin poznawałem peryferie miasteczka, spacerując okolicznymi drogami. Jedną z takich dróżek wyszedłem około 3 kilometrów na peryferie Marsaxlokk i trafiłem do uroczego małego kościółka. Kiedy uznałem, że nasyciłem już swoje zmysły kolorytem Marsaxlokk, wsiadłem w podmiejski autobus i za kilkanaście minut byłem już w sąsiedniej miejscowości nadmorskiej o wdzięcznej nazwie Birzebugga. O ile Marsaxlokk można nazwać cichym rybackim miasteczkiem, to Birzebugga leży w cieniu wielkiego portu, przez co początkowo trudno tam się poczuć jak w sennym miasteczku. Jednak po jakimś czasie stwierdziłem, że i tu jest bardzo spokojnie, zwłaszcza w labiryncie wąskich uliczek w centrum i na pięknej piaszczystej plaży, wśród palm.
Kolorowe luzzu na przystani w Marsaxlokk |
Styczniowe słońce w Marsaxlokk skłania do spotkań w gronie sąsiadów |
Uliczka w sennym miasteczku Birzebugga |
Styczeń w Marsaxlokk, 18 stopni i słońce... i czego trzeba więcej |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dodaj komentarz