sobota, 2 czerwca 2012

Kirgistan. Dzikość serca i wiatr we włosach...


Kirgistan, niesamowite miejsca. Niebotyczne góry, cudowna, nienaruszona przyroda, ciekawi ludzie. Tak mało wiedziałem o tym skrawku Azji przed wyjazdem. Teraz mam wrażenie, że ten kraj jest mi bliski, choć nadal obcy i daleki. Miasta są tam brzydkie, postsowieckie straszydła architektoniczne wyzierają zza każdego węgła. Aluminium, stal i beton nie przyjęły się na stałe. Teraz niszczeją, rdzewieją i zapadają się pod ziemię, porasta je bujna kirgiska trawa. Kirgizi nadal wybierają ciepło jurty, bliskość przyrody, towarzystwo koni, baranów i krystaliczną wodę prosto ze strumienia. Jednak dziesiątki lat sowietyzacji pozostawiają na nich swe piętno. Kryzys w tym pięknym kraju, azjatyckiej Szwajcarii, jest widoczny na każdym kroku... A w kryzysie najłatwiej pogrążyć się jeszcze bardziej i z flaszką wódki w ręku zapijać przeszłość i teraźniejszość, śniąc o lepszym jutrze, które nigdy nie nadchodzi... Kirgiz musi czuć przestrzeń, powiew wiatru z gór. Wtedy jest w pełni szczęśliwy. I w zasadzie nie ma się mu co dziwić, bo patrząc na kirgiskie przełęcze, łańcuchy Tien Szan, Pamiru, ma się wrażenie bliskości nieba. Taka to podniebna republika byłego Sojuzu, dziś kraj wolny, choć nie do końca niezależny, usiłujący podnieść się i pozbierać, niczym bokser po ciężkim nokaucie. Potrzeba czasu i wielkiego hartu ducha, by zacząć od nowa, po swojemu... 

B I S Z K E K 

Nawet na rowerze prawdziwy Kirgiz nie zapomina o tradycyjnym nakryciu głowy (Ak-Kolpak)
Stolica Kirgistanu, Biszkek to miasto szyte na sowiecką miarę. W zasadzie niewiele jest tam do zobaczenia. W centrum dominują budynki przypominające inne postsowieckie stolice, odlane z betonu wielkie kloce. Dziesiątki pomników przypominających  wielkiej wojnie ojczyźnianej wyzierają tu i ówdzie. Można spotkać Lenina, Marksa, Engelsa i innych twórców radzieckiej myśli komunistycznej. Im dalej od centrum tym zabudowa przypomina prowincję. Drewniane domki, niskie bloki, trochę zieleni w parkach. W sumie nic szczególnego. W Biszkeku spędziłem jednak kilka dni, spotykając się między innymi z przedstawicielami mniejszości narodowych tu zamieszkującymi. 

Kirgiski żołnierz w centrum Biszkeku
W stołecznych sklepach ceny bardzo przystępne. Wódka tania, papierosy za grosze. W restauracji można zjeść miejscowe przysmaki. Za niewielką sumę można najeść się baraniny, pierogów (manty) i różnego rodzaju placków. Kuchnia nie jest tu bardzo zróżnicowana, dominują dania mięsne. Jeśli chce się zjeść coś bardziej wyszukanego, należy się udać do ujgurskich barów. Mieliśmy szczęście poznać przewodniczącego ujgurskiej mniejszości w Kirgistanie. Zaprosił nas do siebie do restauracji. Sami byśmy jej pewnie nie znaleźli. Zaprowadził nas do swego biura i kazał kelnerom zaserwować nam najbardziej typowe ujgurskie potrawy. Była zupa, pierożki, placki, jakieś mięsiwa i dużo owoców. Na koniec oczywiście zielona, aromatyczna herbata w tradycyjnych miseczkach. Było naprawdę smacznie i miło. 







P A R K   N A R O D O W Y   A L A - A R C H A

Pewnego dnia nasz kierowca, Misza (Rosjanin mieszkający w Biszkeku), zabrał nas na kilkugodzinną wycieczkę naszym terenowym jeepem. Pojechaliśmy około 50 km. na południe od Biszkeku do Parku Narodowego Ala - Archa. Kiedy wyjeżdżaliśmy zaczęły zbierać się burzowe chmury. Po drodze towarzyszyły nam silne wyładowania atmosferyczne. Pomiędzy górami błyskawice migały nam raz za razem, a huk grzmotów niósł się bardzo daleko. Popadał też silny deszcz i nagle chmury się rozstąpiły i wyszło słońce. Chwilę później byliśmy już na miejscu. Wysiedliśmy przed bramą wjazdową do parku. Wejście było darmowe. Ala - Archa to park narodowy z dominującymi górami i ośnieżonymi szczytami. 



W pobliżu wejścia znajdował się pusty ośrodek turystyczny lub schronisko. Turystów nie było wcale. Kilkadziesiąt metrów dalej zauważyliśmy dużą jurtę, w której właśnie trwała zabawa weselna. Goście tańczyli tradycyjne tańce. Obok było jeszcze kilka namiotów z suto zastawionymi stołami. Goście szybko nas zauważyli i dwóch z nich podeszło szybkim krokiem do nas, wyjęło zza pleców dużą kamerę i... przeprowadzili z nami wywiad. Pytali się jak nam się podoba w Kirgistanie, skąd przyjechaliśmy i gdzie zamierzamy dalej jechać. Zapraszali nas na ucztę, ale mieliśmy inne plany i podziękowaliśmy im za zaproszenie. Wąska droga wiodła nas wyżej i wyżej. Po obu stronach otwierały się piękne widoki na góry. Co jakiś czas spotykaliśmy młode nastoletnie dziewczyny, które konno przemierzały ten szlak. Po pewnym czasie z prawej strony usłyszeliśmy szum górskiego strumienia, który towarzyszył nam podczas całej dalszej drogi. Wędrówka trwała około godziny. Doszliśmy do zakola rzeki, skąd widać było kilka okolicznych szczytów. Tam postanowiliśmy chwilę odpocząć i udać się w powrotną drogę. Podczas powrotu do Biszkeku pogoda znów się zmieniła. Zaczął wiać bardzo silny wiatr, unosząc tumany pyłu. Na drodze widoczność spadła niemal do zera. Po powrocie do Biszkeku poszliśmy jeszcze do restauracji na kolację. Następnego dnia czekała nas daleka trasa z Biszkeku do Dżalalabadu. 


J E Z I O R O   T O K T O G U L


Wyjeżdżając z Biszkeku drogą prowadzącą na południe, początkowo trasa wiedzie na zachód przez szeroką kotlinę. Przy trasie co kilka kilometrów napotykamy zamieszkane głównie przez mniejszość rosyjską wioski o znajomo brzmiących nazwach: Biełowodskoje, Kalininskoje, Karabałta, Sosnowka. Za tą ostatnią wsią otwierają się już widoki na wysokie góry, w których stronę właśnie zmierzamy. Im dalej jedziemy tym widoki coraz bardziej zapierają dech w piersiach. Początkowo podążamy płaską drogą, a skały po obu stronach drogi robią się coraz wyższe. Po przejechaniu ok. 100 km. od Biszkeku trasa zaczyna piąć się pod górę. Początkowo nieznacznie, z czasem jednak coraz bardziej stromo. Zbliżamy się powoli do przełęczy Too Ashu, położonej na wysokości 3400 m. n.p.m. Powietrze tu coraz bardziej rozrzedzone. Co i rusz jakieś tunele wykute w skałach. Jednak brak w nich oświetlenia. Długie światła naszego samochodu radzą sobie jednak z tym problemem. Z naprzeciwka od czasu do czasu jadą wyładowane do maksimum wielkie pojazdy ciężarowe. Na bardziej stromych podjazdach muszą wlec się z prędkością pieszego. Kiedy docieramy do szczytu przełęczy widzimy symboliczną bramę z jej nazwą i napisem 3400...

Okolice przełęczy Too Ashu





Widok z przełęczy na rozległą równinę Suusamyr Valley, leżącą pod nami zapierał dech w piersiach. Teraz czekały nas jeszcze wielokilometrowe serpentyny prowadzące stromo w dół. Dalsza część trasy prowadziła nas w stronę jeziora i miejscowości o nazwie Toktogul. Błękitno - szmaragdowe wody jeziora otoczone są wysokimi, silnie pofałdowanymi górami. Jezioro jest duże i jadąc dalej trasą w stronę Dżalalabadu przez ponad godzinę widzieliśmy jego piękne brzegi.  


Kilka dni później mieliśmy znowu powrócić w te strony i dokładniej przyjrzeć się okolicy jeziora.





1 komentarz:

Dodaj komentarz